Strona:Karolina Szaniawska - Teatr dla dzieci.djvu/57

Ta strona została skorygowana.



SCENA I.
Kasia (chodzi po pokoju z książką i uczy się głośno lekcyi francuskiej. Po chwili zatrzymuje się na środku sceny).

Boże, jakam szczęśliwa! Posiadam dar, którego połowa moich koleżanek jest pozbawioną — zdolność do nauki. Aż mi przykro, gdy nieraz otrzymują złe stopnie — biedaczki, żal mi ich, naprawdę! (znów uczy się, chodząc, następnie siada przy stole, rozkłada kajeta i zaczyna pisać).
A mówiły że trudne... E — tak im się tylko zdawało! Opisanie jesieni, czyż może być trudnem? (Wspiera głowę na dłoni) Nie szukając dalej, chociażby tylko ogród... ten nasz, w Lipowcach. Podczas wiosny — lub w lecie, gdy wyszłam rano pobiegać trochę, jak to ja lubię, na bosaka, trawniki perliły się rosą, kwiaty rozwijały główki do słońca, woń ich zawsze napełniała mnie dziwnie słodkiem uczuciem. A ptaszki, a motyle? (zamyśla się) Nie byłam — że również bezmyślnym motylkiem, lub ptakiem rozśpiewanym wesoło. (Po chwili) W jesieni — jaka zmiana!... Korony drzew pożółkłe i zwiędłe, kwiatów ani śladu, ptak uciekł i wyniósł się daleko — motyle wymarły... Ogród lipowiecki obszerny, cienisty, świeci nagiemi konarami, które sprawiają wrażenie kościotrupów. Gdyby nie pracowitość ogro-