Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Więcej nie mówili. Dopiero po obiedzie Szeląg wszedł do pokoju obok. Lola stanęła przy nim. W małym metalowym łóżeczku z siatką leżało dziecko. Miało wielką głowę i chude rączki. Kiedy Szeląg pochylił się, zaskrzeczało.
— Widzisz, widzisz? Poznaje i ciebie.
Stali chwilę nad łóżeczkiem. Z ust dziecka sączyła się strużka śliny. W pokoju pachniało moczem. Przez uchylone okno wpadało trochę słońca. Żółte prostokąty zastygły na ścianie nad łóżeczkiem. Kobieta pomacała prześcieradło.
— Znów nabrudził. Muszę zmienić.
Szeląg wyszedł z pokoju.
To dziecko Lola urodziła przed trzema laty. W rok po przyjeździe do nas. Może chcieli się pobrać? Kobieta źle znosiła ciążę — musiała wyjechać do matki. Wróciła po roku z odchowanym niemowlęciem. Niepokoiła się, że ma taką dużą głowę. Szeląg uspakajał:
— Nic mu nie będzie, zobaczysz!
Chłopiec nie rozwijał się jednak i w końcu lekarze z województwa jasno powiedzieli, że będzie nienormalny. Radzili oddać do zakładu, ale Lola nie chciała. Starali się ukryć, że dziecko jest, ludzie jednak wiedzieli. Gniazdowski często u nich bywał — opowiadał później żonie. Pielęgniarkę z ośrodka najmowali, kiedy Lola chorowała. Pewno, że było im wstyd. W domu nie przyjmowali nikogo. Nie potrafiło chodzić i trzeba je było karmić. Załatwiało się pod siebie. I tylko czasem, kiedy słońce padało przez uchylone okna i na ścianie stały jasne kwadraty światła, Lola pochylając się nad łóżeczkiem mówiła:
— Śpij, śpij spokojnie. Mogą sobie opowiadać, że jesteś nienormalny, ale przecież wyrośniesz kiedyś, będziesz jak inni, jak wszyscy, prawda?
Szeląg już chyba nie wierzył.