Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

sztuce. Kulturalny człowiek, wie, jak wydać pieniądze. A ty co? Ryby i te strzelby! Nic więcej!
Miedza śmiał się. — Dzieciak, dzieciak z tego Gniazdowskiego!
Dyrektor rozlewał wódkę do kieliszków. Był zadowolony — cały czas chodził z krzyżem przypiętym do klapy. Szafranek wstał i zachwiał się lekko.
— Zdrowie naszego kochanego kawalera! — powiedział.
— Jakiego kawalera? — spytał Miedza.
Inżynier nie dosłyszał. To wtedy wygłosił przemówienie, o którym później było głośno u nas. Ze śmiechem powtarzano sobie, jak to Szafranek, chwiejąc się, z kieliszkiem, w którym błyskała wódka, pochylony nad stołem, zaczął mówić:
— Bracia Monopolanie! Jest tylko jedno słońce, jedno prawdziwe światło w naszym szarym życiu. Państwowy Monopol Spirytusowy!
W tym miejscu nastąpiły burzliwe oklaski i śmiech zebranych. Dominował głośny chichot Renaty. Inżynier, z kieliszkiem w ręku, mówił:
— Proponuję, bracia, aby zmienić naszą nację od dzisiaj! Cóż nam bowiem po nacji, która daje tylko ten szary dzień, pracę, kilka groszy na miesiąc, nudę i beznadziejność? Co nam po takiej nacji? My, proponuję, nazwijmy się Monopolanie!
I wychylił kieliszek.
— Po jakiemu to? — spytał Miedza, ale i teraz nikt mu nie odpowiedział. Goście bili brawo.
Później wypili. Gniazdowska nakładała na talerze. Śmiech Renaty słychać było przez otwarte okna. Inżynier zaczął opowiadać kawały. Ten z dyszlem, na który nadziała się baba, rozśmieszył Renatę do łez.
Potem śpiewali znów. Pili. Śpiewali. Pili. Krzywy Stefan w swoim szałasie nad rzeką słyszał gwar i śpiew. Przewracał się z boku na bok na twardym