Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Nowe przedszkole budowano pięć lat — roboty kilkakrotnie przerywano z różnych powodów (błędy w dokumentacji, brak materiałów, Szafranek często zabierał ludzi na inne obiekty). Sprawa ruszyła z miejsca dopiero po przyjeździe Turonia — na zebraniu egzekutywy powiedział podobno:
— Dzieci gnieżdżą się w okropnych warunkach. Trzeba działać szybko, towarzysze.
(— Dziecko ma w wieku przedszkolnym — mówili później ludzie. — Jasne! Inaczej nie kiwnąłby palcem!)
Miedza tym razem poparł przewodniczącego: — Ja to wasze przedsiębiorstwo rozpędzę na cztery wiatry, Szafranek, jak mi w pół roku przedszkola nie skończycie!
Inżynier obiecał, że budowy będzie doglądał osobiście. Spóźnił się o kilka miesięcy, ale w końcu budynek stanął. Nie otynkowany, z białej cegły, teren naokoło ledwie uporządkowali. W dwa tygodnie po przeprowadzce kierowniczka (córka pani Wilczyńskiej, u której Turoniowie wynajmowali pokój po przyjeździe) rozesłała zaproszenia na uroczyste otwarcie. Pod oknami ustawiono długie stoły — komitet rodzicielski dał pieniądze na skromne przyjęcie. Było wino, kanapki, kilka tortów wypieku starej Wilczyńskiej i czarna kawa. Punktualnie o czwartej Miedza przeciął czerwoną wstążkę w drzwiach. Potem goście (między innymi Turoń, dyrektor Szafranek i architekt Targowski) obejrzeli budynek w środku. Obeszli wszystkie pomieszczenia — salę zabaw, sypialnię, pokoje administracyjne, kuchnię i łazienki. Wilczyńska skarżyła się na usterki: niektóre drzwi nie domykały się, w kilku miejscach dzieci zdążyły powyjmować klepkę z podłogi. Po deszczu, na sufitach, występowały zacieki.
— Wstyd, dyrektorze — mówił Miedza. — Okropne brakoróbstwo.
— Dziwię się, że komisji nie zgłoszono — bronił się