Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

dział: — Gówniarz jesteś, Maruś. Daleko nie zajechałbyś taką metodą. Najwyżej, ot, tam, pod wodę — machnął ręką.
— To znaczy, że mam kłamać?
— Kłamać, kłamać! — zdenerwował się Franek. — Co ty tak do tego kłamania przyczepiłeś się? — Uniósł się na łokciu i spojrzał na chłopca. — Mówić! Mówić, rozumiesz? Powiedzieć możesz wszystko, od tego są słowa. A o to, co sobie myślisz, nikt cię nie będzie pytał. To nie ma żadnego znaczenia. Pamiętaj. — I Franek z powrotem położył się na wznak.

Dyrektor Gniazdowski wracał wcześnie przez park. Było dopiero wpół do pierwszej — miał wrócić do domu o czwartej (rozpoczętą operację trzeba było przerwać — pacjent zmarł). Niedaleko pomnika Kościuszki (naczelnik z umęczoną twarzą, szabla biała od ptasiego kału) w tłumie dzieci i nianiek z wózkami zauważył swoją żonę Krystynę obok magistra Leluchowicza. Szli między ławkami — Leluchowicz coś opowiadał, Krystyna śmiała się. Niosła siatkę z produktami, widocznie spotkała magistra wracając z rynku. Doktor zwolnił kroku. Nie mógłby pewno wyjaśnić dlaczego. Wystarczyło przecież dogonić tamtych, przywitać się, zażartować. Oj, magistrze, magistrze! — pogrozić palcem.
A on szedł za nimi wolno, przystawał, kiedy zwalniali, czekał. Widział, jak Leluchowicz wziął Krystynę pod rękę, pochylił się, coś szeptał. Kobieta śmiała się, wolną ręką poprawiała kasztanowe włosy. Może nie mógł uwierzyć? Jego Krystyna — ta, która codziennie rano wstawała, żeby zaparzyć kawę, starannie układała plasterki szynki na półmisku, denerwowała się, że nie ma w masarni wołowiny — szła teraz obok Leluchowicza jakaś inna, szczuplejsza, zgrabniejsza, zupełnie