Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

jak młoda dziewczyna. Widział: niebieską suknię w żółte i białe kwiaty, kasztanowe włosy, gest uniesionej ręki.
Minęli park, później skręcili w stronę zamku. Nim przeszli jezdnię, stali chwilę blisko siebie — kobieta patrzyła na zegarek, Leluchowicz widocznie nie ustępował. Doktor odczekał dwie minuty, potem poszedł za nimi. Ostrożnie, przystając za drzewami, doszedł do krawędzi skarpy. Nie widział nawet, jak Krzywy Stefan (pasł obok ruin krowę) zdejmował przed nim czapkę.
W dole, na pniu wyrzuconym na brzeg, siedziało tamtych dwoje. Gniazdowski stał mrużąc oczy przed odblaskiem słońca od rzeki. Widział, jak Leluchowicz położył rękę na ramieniu Krystyny, przyciągnął kobietę bliżej. Gniazdowski oparł się o pień wielkiej topoli rosnącej nad urwiskiem, potem usiadł na trawie. Teczkę położył obok. Zdjął okulary, żeby przetrzeć chusteczką, i wtedy rzeka, wzgórza po drugiej stronie, niebieska sukienka Krystyny — wszystko zlało się w jedną jasną plamę. Kiedy znów włożył okulary, nie zmieniło się nic: siedzieli na pniu, torba ze sprawunkami leżała obok. Płynęła rzeka.
Krzywy Stefan z szacunkiem patrzył na dyrektora Gniazdowskiego. Myślał może, że doktor odpoczywa. Łańcuch na szyi krowy podzwaniał cicho. Słychać było turkot wozów na moście.
Gniazdowski położył się na wznak. Może poczuł się źle? Stefan widział, jak rozpinał kołnierzyk białej koszuli. Prawą ręką badał puls w przegubie lewej. Widział pewno niebo nad koroną topoli, wolno płynęły obłoki.
Minęło pięć minut. Doktor usiadł z wysiłkiem — popatrzył w dół, ale na pniu nie było nikogo. Uniósł się, żeby spojrzeć na ścieżkę niżej — myślał może, że już wracają. Była pusta. Wtedy popatrzył na długi, ciąg-