Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.


Stolarz Groszek wyszedł na próg. Było późno — w oknach sąsiednich domów pogasły światła. Ledwo widział zarysy morelowych drzewek, płot i ścieżkę między rabatkami. Obszedł dom naokoło. Przystawał co pewien czas, jakby nasłuchiwał. Zaglądał za krzaki porzeczek pod oknami, stał chwilę przy jaśminach. Świecił latarką, kilka razy powiedział coś półgłosem. Było cicho, tylko za miastem szczekały psy. Stary oparł się o pień orzecha. Słyszał szelest liści, przez gałęzie przeświecały gwiazdy.
Wrócił wolno do drzwi, obejrzał się jeszcze raz, poświecił w ciemność latarką. Wytarł starannie nogi, zamknął drzwi. Słychać było, jak zachrobotał klucz w zamku, zgrzytnęła sztaba.
Groszkowa już leżała w pokoju obok stołowego. Siwe włosy miała rozpuszczone, uniosła się na łokciu, przytrzymując kołdrę.
— Jańciu, na litość boską, po co ty to robisz? Przestraszyłam się, jak w szyby zaświeciłeś.
Stary w milczeniu sprawdzał, czy okna w stołowym pozamykane. Dokładnie zaciągnął firanki i zasłony. Uważał, żeby najmniejsza szparka nie została. Wszedł po chwili do pokoju, w którym leżała Groszkowa.
— Przecież nawet tego wychodka nie postawili. Zapomnij już o nich.
Stolarz milczał. I tu podszedł do okna. Sprawdził, czy jest zamknięte, zasunął firankę.
— Choć jedno na noc zostawiłbyś otwarte. Udusić się można. Co będzie, jak przyjdą upały?
Groszek nie odpowiedział. Wolno zaczął zdejmować marynarkę — powiesił na oparciu krzesła, potem usiadł, żeby rozsznurować buty. Groszkowa patrzyła na siwą głowę męża, zgarbione plecy. Spodnie miał na szelkach. Westchnęła i położyła się z powrotem.