Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

Krzywy Stefan powtarzał wymachując kapeluszem:
— Cicho! Co z wami, ludzie? W takiej chwili śpiewać?
„Niech żyją, żyją nam!” — huczał naokoło plac. Cienkie głosiki dzieci i grubsze dorosłych. Chłopi opowiadali, że i śpiew było słychać za rzeką.
Domaradzki, oczywiście, żartował: w tej ogólnej wrzawie i wesołości tylko twarze zawieszone na gmachu prezydium patrzyły na plac bez uśmiechu. I chyba tylko jeden człowiek nie stracił w zamieszaniu głowy: sierżant Olszewski Zenon z powiatowej komendy. Łopatą, znalezioną w stróżówce na podwórzu prezydium, rozerwał czerwone płótno i odgiął dwie deski przybite zdawałoby się na amen. Wsunął łopatę do środka i odgiął płyty. Przez tę szparę, dość wąską, ale innej przecież nie było, wydostali się na zewnątrz uwięzieni. Miedza wyszedł czerwony jak płótno, którym Leluchowicz obił płyty. Sapał, wycierał czoło wielką chustką i powtarzał:
— Gdzie jest Rybaczyński? Trzeba natychmiast ustalić winnych!
Towarzysz Kotula ledwo mógł się przecisnąć. Olszewski musiał mu pomóc. Redaktor Muszyna śmiał się. Zrobił kilka zdjęć. Między innymi staruszek Wesołowski poprosił o fotografię na tle trybuny — przedtem podniósł literę M i przyczepił szpilkami do płótna.
Ludzie na placu jeszcze śpiewali „Sto lat, sto lat!”. Miedza podbiegł do strażaków i krzyknął, żeby zaraz przestali grać. Dopiero wtedy śpiew umilkł. W ciszy (słychać było jeszcze pojedyncze chichoty i głosy) odezwały się megafony rozwieszone na latarniach.
— Przepraszamy zebranych za zakłócenie uroczystości — powiedział kierownik Rybaczyński ze studia w prezydium (mówił niewyraźnie, jakby z chrypką). — Zapraszamy wszystkich do wzięcia udziału w pochodzie!