Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Leluchowicz przekręcił klucz w zamku.
— Basiu! Basiu! — krzyknęła Zośka. Ale Baśki nie było.
Szeląg tylko wszedł po drewnianych schodach, czepiając się rzeźbionej poręczy, i zaczął stukać do drzwi.
— Panie magistrze, niech pan otworzy! — mówił. — Panie magistrze!
Leluchowicz nie odpowiadał.
Miedza zasnął na tapczanie — nogi rozrzucone szeroko, nie dopięte spodnie, jeden sandał spadł na podłogę i leżał obok wersalki. Muszyna śpiewał. Szeląg łomotał do drzwi.
— Panie magistrze! Panie magistrze! — słychać było na dole.
Baśkę Józik odwiózł wcześniej do miasta. Niby odstawić do „Obywatelskiej” skrzynkę po piwie, butelki i hermetyczne termosy.
— Panie kierowco — mówiła dziewczyna. — Tak pana proszę!
I Józik ustąpił. Nauczyciel zszedł trochę później na dół — jakiś czas nawet kopał w drzwi (na białej powierzchni zostały ślady gumy od obcasów), ale Leluchowicz nie otworzył i wtedy. Szeląg usiadł na drewnianej ławie pod ścianą, ręce położył na kolanach. Zasnął później z szeroko otwartymi ustami.
Zośka zbiegła dopinając na bluzce guziki z masy perłowej.
— Świnia, świnia! — powtarzała. — Co on chciał robić!
Podbiegła do stołu. Chwyciła za serwetę i zrzuciła zastawę na podłogę. Butelki z piwem potoczyły się po dębowej klepce, zadzwoniły tłuczone kieliszki.
— Macie wy! — krzyknęła. — Macie!
Cisnęła butelką w martwą naturę nad wersalką (obraz spadł obok śpiącego Miedzy, ale sekretarz nie zbudził się), zerwała firankę. Potem wybiegła na cie-