i dwory, gdzie się pszenica rodzi i wino, gdzie pod chleb siwemi wołmi orają...
Gadeja, Mateja i Mocarny Stopkowie, towarzysze Janosikowi, zawiedli na ten widok chórem co zawsze, gdy Tatry z hetmanem przestąpili, śpiewali:
Na dole, na dole, siubienicek troje —
wybiéraj se śuhaj wtore bedom twoje?...
Janosik patrzył na dolinę przed sobą i mężne, bohaterskie serce wzbierało mu w piersiach. Czuł się jako orzeł nad światem. Ziemia leżała nisko, drzemiąc jeszcze o poranku, on zaś jako wiatr halny kłębił się w górach, wewnątrz Tatr, jako tuman chmur z za skał i wierchów się dobywał, by runąć na nią i zagarnąć w panowanie.
— Hej haaa! — zahuczał nad ziemią, podobnie jak się wiater halny głosi hukiem w turniach, nim spadnie na nizinę.
Na tej przełęczy kamiennej ważyły się losy tysięcy i jego. Stał na granicy, prawą nogą przy ciupadze na polskiej, lewą po węgierskiej stronie.
— Hej haaa! — powtórzył, a echo poleciało skałami.
I ruszył naprzód.
A za nim ruszyli chłopi.
Podalej zaś coraz spokojniej, coraz jaśniej rozwierała się liptowska rówień. Jakoby sen na niej leżał różany i złocony. Spokojnie oddychała piersią.
Wtem Janosik Nędza Litmanowski gwizdnął przeraźliwie i zazberczał ponad nią zdobioną w mosiężne obrączki wzniesioną nad orle pióro na głowie stalową ciupagą.
Janosik chłopów w lasy popod Krzywaniem zwiódł i wgórę ku Krzywaniowi patrzał.
Krzywań zgóry na Liptów spozierał.
Wysoko w słońcu świecił jego łeb skalny, jak złoty.
On, jako sęp z rozszerzonemi skrzydłami ku Polsce się obrócił, grożąc jej krzywym dzióbem, jakoby zakroczył sobą Liptów i Orawę od Polski.