On Kostce podstarościego Zdanowskiego w Nowym Targu, jako człowieka największe zaufanie wśród sołtysów mającego, wskazał, wskazując zarazem wodza całej góralszczyzny, „marszałka“ Łętowskiego, z którym porozumienie kum Zdanowski ułatwić mógł.
Podstarości, wielce pobożny, uproszonym i ochotnym opiekunem miejskiego bractwa kościelnego św. Anny patronki był i do kościoła codzień rano z długim różańcem chadzał, nad którym zawsze w połowie zasnął, tak, iż go baby budziły:
— Stajcie, panie podstarości, bo już czas!
— Albo co? — pytał się, budząc.
— Bo już nos kolanom dzień dobry powiedział!
A mieszczanie nowotarscy zawsze z tego jednakową uciechę mieli.
Siedział podstarości w kożuszku w jednej ze swych dwu izbinek wieczorem w sam dzień Feliksa Kapucyna i kabałę kładł, dwie sroki chowane, kłócące się z kawką na ramie otwartego okna, bo dzień był ciepły, od ogródka mając, gdy mu dziewka pułkownika królewskiego zameldowała.
— Co? Kto? Hę? — słyszał Kostka zapytania niezbyt chętne z za drzwi.
— Jakiś pan. Powiada, że jest pułkownik królewski.
— Jak powiadasz?
— Pułkownik.
— Pułkownik?
— Że dyć mówię: pułkownik! — krzyczy dziewka zniecierpliwiona.
— Pułkownik! Pułkownik! Ciekawym jakiby tu mógł być, kiedy wszyscy na wojnie, nawet pan starosta czorsztyński Platemberg żydów na zamku zostawiwszy, pojechał. Pułkownik! Cielę! Może całownik, he co, nie pułkownik? Ciele jedno! Proś!
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/45
Ta strona została skorygowana.