zamartwiać. Takie młode. To ma dopiero dwadzieścia trzy lata. Dziecko prawie. Musiało się okropnie martwić, musiałem przecież ciężko być chory, jeżeli nie miałem przytomności i jeżeli mnie aż tu przenieśli. Tu mam okna od podwórza, więc jest ciszej i dlatego mnie tu przenieśli. Jak ja jednak zachorowałem? Byłem w biurze, tak, tak, pamiętam, referowałem akt kupna Zagajowic; potem przyszedłem do domu... Ah! Już wiem, już wiem!... Już wiem... Wszedłem do Maryni pokoju — myślałem, że się ocknie i uśmiechnie do mnie. Uśmiechała się przez sen. Zawołałem głośno: Maryniu, żono moja!... Wzdrygnęła się, obudziła, otwarła oczy, a w oczach tych malowało się tyle wyrzutu, żem ją obudził, taka jakaś niechęć do mnie, taki wstręt — wszystko mi nagle pociemniało i uczułem, że się przewracam. Musiałem paść i nie ocknąć się, aż teraz.
A jej się musiało śnić o nim, o Ryszardzie. Musiało jej się śnić, że się przytula do niego, że go ogarnia rękami, że go całuje, że mu się oddaje. I ja w takiej chwili, w chwili rozkoszy musiałem ją obudzić... Nierządnica! Pfuj!
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.