Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

i skrobał i kopał. Pracował pilnie małymi łapkami i mruczał do siebie: — W górę! Wzwyż! — aż nareszcie pop! i ryjek wydostał się na słoneczko, a Kret zaczął się turlać na ciepłej trawie rozległej łąki.
— Ładnie tu — rzekł do siebie — lepsze to od bielenia ścian!
Słońce nagrzewało silnie futerko, łagodny powiew pieścił rozpalone czoło, a po piwnicznym odosobnieniu, w którym Kret tak długo przebywał, śpiew szczęśliwych ptaków zdawał się prawie krzykiem dla jego uszu. Zerwał się na równe cztery łapki; ogarnęła go radość życia i rozkosz wiosny bez obowiązku robienia wiosennych porządków, podreptał więc aż do płotu po drugiej stronie łąki.
— Stój! — krzyknął stary królik, który strzegł dziury w plocie. — Sześć pensów za przejście, to droga prywatna!
Zniecierpliwiony Kret w jednej chwili obalił pogardliwie królika na ziemię i pobiegł dalej wzdłuż płotu. Po drodze sprzeciwiał się królikom, które wychylały się śpiesznie z nor, bo chciały zobaczyć co to za awantura.
— Zjem was w cebulowym sosie! — przekomarzał się Kret i znikł nim króliki obmyśliły co mają mu odpowiedzieć. Zaczęły wówczas wszystkie naraz gderać na siebie nawzajem: — Jakiś ty głupi! Dlaczego mu nie powiedziałeś... — Dobre sobie. A dlaczego ty nie powiedziałeś?... — Trzeba mu było przypomnieć... —