Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Gorąco było, pomimo że dzień już się kończył, duszno — chłop zdjął z siebie sukmanę, a jego starozakonny towarzysz rozpiął kamizelkę, trzeci podróżny, w białym kitlu płóciennym, obojętnie palił fajkę i rozglądał się dokoła.
— Ciężka droga — rzekł chłop, zsuwając się z wozu — trzeba koniowi ulżyć.
— Czekajcie, ja też zlezę — odezwał się żyd — nogi mi zdrętwiały od siedzenia, pić mi się chce bardzo. Nie ma tu gdzie blisko wody?
— Zkądżeby tu być mogła. Za górą będzie.
— A ile jeszcze tej góry?
— Pierwszyzna wam tędy jechać?
— Na moje sumienie, nigdy tu jeszcze nie byłem.
— Dziwna rzecz.
— Nie trafiło się. Ja mieszkam w miasteczku o cztery mile ztąd, chodzę po wsiach, ale nie w tej okolicy. Pierwszy raz dziś wypadł mi tu interes, przysiadłem się do was i trochę jadę. Nie dziwujcie się, że pytam.
— A dokądże wy dążycie?
— Do Jastrzębia. Znacie wieś Jastrząb?