Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/120

Ta strona została uwierzytelniona.

rannie, mówiąc, składał ręce na piersiach i głowę na bok pochylał.
Ujrzawszy Janka w swych progach, za głowę się chwycił.
— Albo mnie oczy mylą, albo nieboszczyka Józefa syn! — zawołał.
— Tak, panie Dominiku, sąsiedzie nasz kochany, ten sam.
— A witajże, a siadajże! Gość w dom, Bóg w dom, a jeszcze taki gość! Ma się rozumieć, czem chata bogata, tem rada. Zaraz, kochaneczku, zaraz, niechno tylko moja babina przyjdzie, wnet coś postawi, bo i ja, widzisz, jestem tak dobrze, jak na czczo, a taką mam naturę, że gdy dobrego a kochanego przyjaciela zobaczę, to zaraz takie pragnienie mam, jak gdybym sześć śledzi zjadł i siódmego napoczął. Zaraz, zaraz, babiny mojej tylko patrzeć. Jakże, Janku kochany, z drogi? Wracasz nam zdrowy, mocny? Wypadek miałeś, jak słyszę, ale Bogu dziękować nie znać tego, wyglądasz nieźle, chodzisz dobrze...
— Tak, panie Dominiku, miałem złą przygodę, ale to przeszło, zapomniałem już o bólu.