Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chwat jesteś, Jasiu — mówił — kocham cię, nie wzgardziłeś sercem, znać, żeś nasz, krew z krwi i kość z kości... Tak, chłopcze, zawszeć to, co gniazdo, to gniazdo, nie spodziewać się po sowie sokoła, ani po sokolicy sowy... Et, co to długo gadać, z naszego gniazda wielkie ptaki wyszły, na wysokich grzędach siadały, a żebym ci to kiedyś dokumentnie opowiedział, to złapałbyś się za głowę, a słuchał, choćby do samego rana. Myślisz, że jeden z pastorałem nie chodził? I tak jeszcze... a w stalach kanonicy nie siedzieli? Mogę wyliczyć, ilu chcesz, trzech, sześciu, do dziewięciu... A do prawa głów nie było? I jakie! Mecenasy dwunastej próby, z takiego gatunku, co to tylko spojrzy na akta i już na wylot sprawę rozumie... A i w innych praktykach, w innych procederach, jak się który do czego wziął, to już doskonale. Miło czasem o takich wspominać, a młodszym za przykład stawiać, jak to pięli się nasi familianci do góry, niby po drabinie, ze szczebla na szczebel, niby po drobnych schodach, ze stopnia na stopień. Może niejeden zleciał i kark skręcił, ale byli i tacy, co doszli. Ot, Jasiu, teraz pod jednym