Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/140

Ta strona została uwierzytelniona.

ziutką błotnistą uliczkę, ciągnącą się z tyłu zajazdu.
Właściciel owego budynku, a zarazem utrzymujący zajazd, szynk, zwany handlem win i salę z krzywym, połamanym bilardem, szanowny Jojna Migdał, przyjmował zwykle młodego Talarowskiego z wielkiemi honorami i otworzył mu dość szeroki kredyt, o czem świadczyły kolumny cyfr, wypisane kredą na szafie.
Uprzejmość Jojny posuwała się aż tak daleko, że kiedy jednego razu wszystkie numery zajęte były przez gęsi, przeznaczone na wywóz do Warszawy, a pan Adam akurat na ten czas przyjechał, to Jojna natychmiast gęsi z jednego numeru wypędził, podłogę kazał cokolwiek zamieść, a stancyę wykadzić octem, wylanym na rozpalone do czerwoności żelazo, z czego się zrobił taki śliczny zapach, że gęsi, uwięzione w sąsiednim numerze, przestały krzyczeć.
— U mnie taki gość, to najpierwsza osoba — mówił Jojna, kłaniając się nisko — niech gęsi dyabli wezmą, niech wszystko dyabli wezmą, aby gość miał wygodę. Pan potrzebuje stancyi, ja wiem, że pan potrzebuje, że