Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/147

Ta strona została uwierzytelniona.

dzą, a insze łajdaki mają taką naturę, że jak tylko przyjdzie termin, to zaraz lecą upominać się, a jeżeli im nie dać, robią gwałt. Nie każdy jest delikatny. Będzie ambaras, trzeba zawczasu myśleć, żeby mieć czem zaspokoić pretensye.
— No, niech tam, co będzie, to będzie mamy czas.
— Nie bardzo.
— Jeszcześ tutaj? — krzyknął rozgniewany młodzik — na co jeszcze czekasz?
Icek wybiegł co żywo. Jedynak wzburzony zaczął chodzić po stancyi, nierówna podłoga skrzypiała pod jego ciężarem, kopcąca lampka rzucała blask czerwonawy na zakurzone ściany, obdartą kanapę i stół, przykryty brudną serwetką.
Spojrzał na zegarek, była już blisko szósta, a na siódmą zaprosił kilku przyjaciół.
Byli to pisarze z różnych kancelaryj, wykolejeni młodzi ludzie, a wśród nich prym trzymał podtatusiały, ale jeszcze krzepko trzymający się jegomość, filut i wyga, ex-oficyalista, dziesięć razy wypędzony ze służby. Mieszkał on od pół roku w miasteczku, dokąd przybył niby to w celu szukania me-