Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/158

Ta strona została uwierzytelniona.

szmeru i nie przeszkadzać; napełniał szklanki i znikał.
Grający pili machinalnie, bezwiednie prawie. Gorączka chciwości ich trawiła, w gardłach schło, więc odruchowo sięgali po szklanki, wypijali, co w nich było i wnet usłużny Jojna napełniał je znowu.
Fortuna była, jak zwykle, kapryśna, szczęście zmienne, pieniądze przechodziły z rąk do rąk, ale wybitnego ulubieńca losu nie było — przegrywający odgrywał się szybko, ten, który wygrał, tracił zaraz wygranę. Ów brak rezultatów większych jeszcze bardziej rozpalał graczy; podwajali i potrajali stawki, a Jojna ciągle robił swoje.
Nareszcie jeden z biesiadników zachwiał się i padł na ziemię, jak długi — stracił przytomność. Wypadek ten powitano wybuchem śmiechu, zawołano Jojnę, ażeby usunął trupa.
Usłyszawszy taką propozycyę, właściciel zajazdu zbladł i miał ochotę uciec, lecz przytrzymany, zrozumiał, o co idzie i energicznie zabrał się do rzeczy. Pijanego młodzieńca złożono w sąsiednim numerze, aby się wyspał i wytrzeźwił. Jojna położył mu pod głowę wiązkę siana, żeby śpiący miał wy-