Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/164

Ta strona została uwierzytelniona.

grosza; miałem ci coś powiedzieć, gdy się wszyscy rozejdą — nie powiem ci już nic, bo co gadać z gołym? Naostatek stłukłeś żydowi, raz, dwie, trzy, cztery, pięć szyb. Ładna konduita! Teraz siedzimy w przeciągu, tobie to nic, bo masz piękną czuprynę, ale ja, jako widzisz, jestem trochę łysy.
— Nie bronię panu iść do domu.
— Dokąd?
— Do domu.
— Żartujesz, przyjacielu! Skrzywdzony przez rodzinę, tymczasowo nie mam ani domu, ani mieszkania, samotny jestem, jak wróbelek na dachu; nocuję zaś u przyjaciół, u znajomych, gdzie się zdarzy. Dziś tu, jutro tam. Jak teraz, zanocuję tu, u ciebie, tylko pozwolisz, że włożę czapkę na głowę, bo katar pewny...
— To mi wszystko jedno.
Stękając, kaszląc, Ździebełko ułożył się na kanapie, a wcisnąwszy czapkę na głowę, otulił się wytartym paltotem i usnął.
Adam siedział przy stole, z głową apartą na rękach. Lampka zagasła, dogorywająca świeczka w mosiężnym wysokim lichtarzu rzucała migotliwe blaski na brudny stół, po-