Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/199

Ta strona została uwierzytelniona.

łym będąc, lubiłem dziadka opowiadań słuchać. Miał o czem starowina mówić, bo bez mała sto lat mu było, dużo po świecie chodził, dużo różności widział. Bywało, nieraz wieczorem, przy piecu siędzie, fajeczkę zapali, krupnik albo piwo grzane popija i gwarzy, a my koło niego przycupnąwszy na ziemi, słuchamy, a słuchamy. O kolacyi nieraz zapominałem i sen odbiegał, choć się przedtem oczy same kleiły i słuchałbym przez noc, do ranka, do dnia białego. Jego piwo rozgrzewało, czy miód i ciepło od pieca, a nas jego słowa, okrutnie jakoś serdeczne a ciekawe. Ot, Wincenty kochany, sąsiedzie i bracie, możeć to i nas kiedy wnuki wspominać będą po latach, kiedy nasze groby zaklęsną się w ziemię, a drzewina rozrośnie się nad niem. Już prawo takie od Boga, sukcesya, bierze ją syn po ojcu, a taka ona pewna, taka ubezpieczona, że jej żaden ci proces nie odbierze, żaden złodziej nie ukradnie, bo ona w tobie jest. Chyba, że kto spodleje całkiem i zgnije w duchu, ten ją utraci, ale i sam przytem stracony jest bez ratunku.
Zamyślił się, rozrzewnił, głowę na dło-