Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/202

Ta strona została uwierzytelniona.

został od siodła, natomiast paradował w nowej, błyszczącej uprzęży i woził swego pana w małych zgrabnych saneczkach, pobrzękując dzwonkami.
Przyjaciele owego pana Ździebełko, a nawet sam Jojna Migdał, zauważyli, że Adam coraz posępniejszym i bardziej rozdrażnionym się staje, że lada o co, o najmniejszą bagatelkę, gniewem wybucha, a nieraz, wśród najweselszej zabawy w gronie towarzyszów, ucieka nagle bez żadnej widocznej przyczyny i znika...
Ździebełko utrzymywał stanowczo, że to są symptomata nerwowe i że on sam, będąc ongi młodym i pięknym kawalerem, podobnych cierpień doświadczał.
— To przejdzie — mówił ze znaczącym uśmiechem — ja go wyleczę...
— A to jakim sposobem? — pytano.
— Niechno tylko proces wygram, zabiorę tego chłopca ze sobą i pokażę mu kawał świata.