Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/263

Ta strona została uwierzytelniona.

Adam zerwał się z krzesła. Icek zatrzasnął drzwi i mówił podniesionym głosem:
— Niech pan nie będzie gwałtowny. Ja przyszedłem zapytać, czy pan nie potrzebuje pieniędzy?
— Co?
— Czy pan nie potrzebuje trochę gotówki?
— Wiesz Adasiu — rzekł Ździebełko — to jakiś nie głupi żyd. Możeby go wpuścić.
— A jak chcesz, panie kochany, ja już głowę straciłem.
Ździebełko drzwi otworzył.
— Owszem — rzekł — panie starozakonny, niech pan pozwoli do stancyi.
— Ja się trochę boję.
— Uroczyste słowo honoru, nie ma czego, bardzo proszę.
— Jak ty mogłeś — rzekł Adam — podobną przykrość mi zrobić? Czy mało zarobiłeś pieniędzy odemnie? Czy nie pchałem w ciebie ruble, jak plewy w worek, co?
— Na świecie nie ma żadnej sprawiedliwości — odpowiedział Icek. — Za dobre serce pan płaci paskudnem słowem, za życzliwość