Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/276

Ta strona została uwierzytelniona.

wnuczko, powiedzieć chciałem. Niech Bóg błogosławi ci zawsze i we wszystkiem, dla Janka poczciwa bądź i dobra, jak dla nas byłaś, a kiedy dziadek zamrze, to zmów niekiedy pacierz za jego grzeszną duszę.
Przycisnął Hanusię do siebie, ucałował ją, krzyż nad jej głową uczynił.
— No, teraz, kochanie — rzekł — idź. Tobie do życia, do słońca, a mnie do ziemi. Zostaw mnie samego. «Żywoty świętych» wezmę przed się, poczytam, pomedytuję. Idź, Hanusiu.
Dziewczyna wymknęła się z domu i przez ogrody, ścieżkami, pobiegła do chaty Dominika, do Józefowej. Przypadła do niej z pieszczotą, ręce jej do ust przyciskała, mówiąc:
— Już wy mnie nie Józefowa, nie pani, tylko matka, matusia kochana i tak was będę nazywała póki życia!
— Co ty, dziecko, co? Janek, czy słyszysz? Chodź-no!
Młody człowiek w drugiej izbie był i przybył natychmiast.
— Co, mamo?