Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, czy owak, trzeba zacząć od początku, innego sposobu nie ma.
Niebawem na karczowisku ruch się zaczął. Kobiety rozpalały ogniska, biegły z konewkami po wodę, doiły; mężczyźni szykowali wozy, ostrzyli kosy, niektórzy zaś wzięli się do obrabiania drzewa. Słychać było nawoływania, gwar, łoskot siekier; tracze piłowali grube kloce.
Icek zeszedł z góry, na drodze spotkał chłopa, z którym wczoraj przyjechał.
— A co to — rzekł chłop — jeszczeście tu?
— Jeszcze.
— Mieliście świtem iść do Jastrzębia?
— Jastrząb nie ucieknie, zabawię tu jeszcze parę godzin...
— A może chcecie wracać do domu, to podwiozę.
— Dziękuję, mam jeszcze różne interesa.
— Ha, jak wasza wola.
Chłop pojechał dalej, Icek zaś wkrótce znalazł się wśród szałasów i zbliżył się do gromadki ludzi, wśród której w blado-niebieskim spencerku stał pan Szulc.
— Dzień dobry, panie majster — rzekł Icek.