Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Z tej alei, po łagodnej pochyłości wzgórza, schodziło się do rzeki.
Zarówno dom, jak i ogród świadczyły, że niegdyś mieszkali tu ludzie zamożni, dbający o wygodę i porządek, ślady tego pozostały jeszcze, ale w ogóle znać było, że przeszedł po nad tą siedzibą duch zniszczenia i upadku.
Kilka szyb stłuczonych zaklejono papierem, na dziedzińcu trzoda ryła trawniki, a na sztachetach, tuż koło domu, suszyła się bielizna, wisiały garnki, dzieżki od mleka, skopki i różne statki gospodarskie.
Brama od ogrodu była otwarta na oścież; jedna jej połowa, wyrwana z zawias, leżała na ziemi, druga ledwie się na jednym haku trzymając, podobnego oczekiwała losu. Kury, kaczki, prosięta wchodziły swobodnie i niszczyły resztki kwiatów na rabatach, źrebaki pasły się na ślicznie kiedyś utrzymanych gazonach.
Folwark też dość dziwnie wyglądał; zabudowania obszerne, jak dla wielkiego majątku, zawielkie były dla siedmiowłókowego gospodarstwa, a materyał budowlany miał taką wartość w oczach kolonistów, że po-