Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie do tego się mówi, żeby co lepszego miał być, ale ty wiesz sam, że kiedyś był w jego latach, musiałeś głową kręcić i pracować.
— To i on niech pracuje.
— On bogaty.
— Nie on, tylko ja. Ja i ty — dodał po chwili.
— Do trumny majątku nie weźmiemy, a milej ci będzie widzieć, że twoje dziecko jest w lepszym stanie. Już ja dużo, dużo, nad tem myślałam.
— Ciekawość, co też wymyśliłaś?
— Tobie się zdaje, że kobieca głowa, to nic. Możesz ty mieć swój rozum do koni, a ja mam swój do dziecka.
— Ciekawość, ciekawość...
— Tylko tak sobie nie dworuj; ja wiem, co mówię. Nasz syn nie może tak pozostać, jak teraz. Dwadzieścia cztery lat chłopcu na Boże narodzenie minęło, żenić mu się czas.
— Oho!
— Nie chciałbyś to wnuków doczekać — co?
— Tak mi z wnukami, jak i bez — odrzekł Gerwazy.