Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/66

Ta strona została uwierzytelniona.

obejść się nie mógł, ale zaradził na to skutecznie Icek Ufnal, który odrazu, od pierwszego niemal dnia, zadomowił się wśród szlachty i umiał stać się niejako niezbędnym.
Kolonistom od budowania, od robót w polu, trudno się było oderwać, a różne potrzeby domagały się zaspokojenia. Naprzykład taki Wątorek, pracowity, jak mrówka, skąpy nadzwyczajnie, za nic na świecie nietylko dnia, ale godziny nawet nie chciałby zmarnować — a tu mu właśnie tabaki zabrakło.
Icek zaraz na to poradził i jeszcze przed wieczorem tabaki dostarczył. Michał Tebinka palacz był wielki, tytuniu potrzebował; Ignacy Domarad o mało się nie skręcił z powodu braku gontali do pobijania dachu; Andrzej Kołowrót w kłopocie był, gdyż mu narazie gotówki zabrakło, Walenty Buława żelaza nagwałt potrzebował, a i kobiety również miały swoje troski. Jednej igły zarzuciły się gdzieś, druga nici wyszyła, trzeciej nowiuteńki garnek się stłukł. Icek na to wszystko był doktór. Nie czekał aż kto zażąda, lecz biegał od szałasu do szałasu, dowiadywał się, pytał.