Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

trzebował owsa, sieczki, plew; do kogo ja po to wszystko pójdę? Do jegomości. Zapłacę za każdą rzecz pieniędzmi, towarem, trunkiem, czem jegomość zażąda. Będzie w moim budynku nawóz, na czyje pole? Na jegomości pole. Zabraknie jegomości pieniędzy, kto da? Icek da. Jeszcze źle? Mnie się zdaje, że bardzo dobrze, że jegomość powinien się cieszyć, skakać z radości, że się taki interes trafia.
Szlachcic tarł czoło, myślał, patrzył pożądliwie na rozłożone na stole banknoty, nareszcie zgarnął je i rzekł:
— No, niech cię! Buduj sobie, co chcesz.
Jeszcze porozumiano się co do niektórych szczegółów i umowa stanęła. Icek miał przy sobie papier, a że szlachcic był piśmienny, więc wystawił odpowiedni dowód i pokwitowanie.
— Widzi jegomość — mówił Icek — pismo nie koniecznie jest potrzebne. Od takiej osoby, jak pan Franciszek, wystarczy godne słowo, ale na wszelki wypadek...
— Pewnie — odrzekł Wątorek — gdybyś chciał cyganić, nie płacić tyle, co zgodzone, to musiałbym cię, kochanie, zapozywać,