Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

śmieciuchy na drodze czubiły się o znalezione ziarnko, powoli zaczynał się dzień, a z nim życie i walka.
Gdy nad kominami nowych domostw zaczęły się unosić pasma białawego dymu, gdy żórawie studzienne zaskrzypiały, Icek był już na drodze i pilnie, bacznie, całą siłą wzroku wpatrywał się w jej szarą powierzchnię. Szedł pochylony, jak żniwiarz nad zagonem, szukał, posuwając się naprzód krok za krokiem.
Czy znalazł? Nie chwalił się z tem, bo był to człowiek, który w pewnych wypadkach, za czczą chlubą i za rozgłosem nie gonił, owszem, z wzorową skromnością ich unikał, ale w parę godzin po wyjściu powrócił do domu wesoły, uśmiechnięty, najmłodszą córeczkę pogłaskał pod brodę, a najstarszemu synkowi dał dwa grosze.
Potem zajrzał do szafy, sprawdził, czy jest w niej papier i pióro, wziął kałamarz, podniósł go do góry, spojrzał pod światło, a zobaczywszy, że atrament zagęsty, dolał do niego trochę piwa.
Uczyniwszy te przygotowania, usiadł przy