Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

kie dziś ze wszystkich stron zawracanie. Łeb puchnie! Kiedyś pan tak dobry, idź zaraz; ja za dwie godziny, może nad wieczorem, ale przyjdę. Po zamknięciu budy wstąpimy na piwo i pogadamy, bo mam z panem do pomówienia... Muszę się wytłomaczyć, żebyś pan nie sądził, że ja jestem takim, jak się panu może zdawać.
— Ależ panie, przecież ja...
— A nie, już ja wiem, co mówię. Do widzenia, do wieczora, a może i przed wieczorem zdążę, do widzenia.
W siadł do dorożki i odjechał. Kwiatkowski zaś pospieszył do składu, ucieszony, że choć jako tako resztę dnia zabije, że chociaż czemkolwiek czas będzie mógł zapełnić.
Mania chodziła wciąż do magazynu, Wanda i pani Zofia pocieszały ją, jak mogły, ale dziewczyna ciągle była przygnębiona i smutna. Wandę doprowadzało to do rozpaczy.
— Czemu się tak martwisz — mówiła — czy twoje łzy i westchnienia ulżą ojcu choć trochę, szkoda zdrowia twego i oczu, o których mówią, że są bardzo ładne.
— Co mi z tego.
— Zabawna dziewczyna, więc cię to nie cieszy, że się twoje oczy podobają?
— Wandziu, czy mi to w głowie? Cały świat mi niemiły. Żebyś ty widziała mego biednego ojca, ile on się nacierpi, ile namartwi! Ten człowiek snu nie zna, po całych nocach wzdycha tylko i jęczy — a matka... moja droga, co ta kobieta już łez wylała, opowiedzieć trudno. W naszym