Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/108

Ta strona została uwierzytelniona.



VIII.

Zaczynał się marzec, najszkaradniejszy ze wszystkich miesięcy i łączył w sobie wszystkie przykrości zimy z nieprzyjemnościami wczesnej wiosny. Mróz, ślizgawica, śnieg ustępowały miejsce deszczowi, błotu i znowuż po nich miejsce zajmowały. Miasto było zaszargane, brudne, posępne, przechodnie kulili się od zimna, śmiertelność wzrastała, rogi ulic zalepiane były żałobnemi kartami, a karawany uwijały się po mieście ciągle prawie, aby zabierać z podziemi kościelnych nowych dla Powązek lokatorów. Czas był wogóle przykry i przygnębiający. Spojrzawszy na ulicę z wyżyn trzeciego piętra, widząc masę rozpostartych parasoli i mgłę, zawieszoną w powietrzu, można było mniemać, że się widzi stado ogromnych nietoperzy, przebiegających miasto w rozmaitych kierunkach.
Ulice pokryte były warstwą ślizkiego, stężałego błota, drobny deszczyk padał i marzł na chodnikach, sterty wyrąbanego z rynsztoków lodu sterczały jak góry, dorożkarze podnosili budy swych