Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/116

Ta strona została uwierzytelniona.

chwila droga. Prawda, panie Zygmuncie? Zakochani mają zupełnie odrębne pojęcie o czasie; kalendarze dla nich nie istnieją, zegary nie chodzą — liczą czas na westchnienia, albo, co najczęściej, nie liczą go wcale. Panie Zygmuncie — dodała, nagle przedmiot rozmowy zmieniając — czy masz pan jakie widoki dla ojca Mani?
— Mam obietnicę bardzo poważną, ale trzeba czekać.
— Jak długo?
— Może dwa, trzy miesiące.
— Ależ to świetnie! trzy miesiące, choćby nawet i cztery, to nic, byle tylko była pewność.
— Powiadam pani, że obietnica pochodzi od bardzo poważnego człowieka, który przyrzeczeniami nie szafuje, ale skoro co powie, to święcie dotrzyma.
— Czy mówiłeś pan o tem Mani?
— Nie.
— Nie pojmuję dla czego?
— Wie pani, że nie śmiałem, zdawało mi się, że nie wypada, tem więcej, że to dopiero nadzieja. Wolałbym, żeby panna Marya dowiedziała się wówczas, kiedy nadzieja stanie się faktem. Doprawdy nie wypada.
— Nie wypada pocieszyć w zmartwieniu, dziękuję za tego rodzaju etykietę!.. Co do mnie nie uznaję jej zupełnie, a skoro pan nie chcesz, ja Mani powiem; dość się biedaczka namartwiła, niech ją choć jedna pomyślniejsza wiadomość wzmocni na duchu i pokrzepi.