Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/12

Ta strona została uwierzytelniona.

Poszukawszy, nawet i stare portrety się znajdą, by odnowione, w bogate ramy oprawne, mogły za wizerunki przodków młodej arystokracyi służyć i komnaty świeżych, na spekulacyach wyrosłych pałaców ozdabiać.
Jednego dnia jesienią, po południu, zatrzymał się w bramie na Pociejów wiodącej człowiek jakiś, w kapeluszu nasuniętym na oczy, w paltocie, którego podniesiony kołnierz połowę twarzy zasłaniał. Nad głową trzymał rozpostarty parasol, gdyż deszcz mżył ciągle, drobniutki, taki co to przez dziewięć dni z rzędu padać może.
Cały Pociejów tonął niby we mgle, żydzi tłumnie się tam snujący, byli zaszargani, zabłoceni po same uszy.
Ledwie ów człowiek w bramę wszedł, już mu się u jednego rękawa uczepił żydek czarny, u drugiego rudy i każdy w swoją stronę go ciągnął.
— Co potrzeba, panie, co potrzeba? — wołał — co pan chce kupić?
— Niedrogie mebelki.
— Aj, aj, dostanie pan, za co nie? Jakie śliczności, fajn meble, amerykański orzech z adamaszkiem, z utrechtem. Abram ma takie, ja zaprowadzę, ja pokażę!
— Ja pokażę — wołał drugi — a może jeszcze co potrzeba? Jakie mebelki pan chce? kanapa, sześć krzesełek, stół?
Zanim przybysz odpowiedzieć zdołał, rudy żydziak zawołał:
— Mojsie, a bidne garnitur!
— «A bidne garnitur» — powtórzył drugi żyd,