Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/122

Ta strona została uwierzytelniona.

zrozumienia, że potrzebuje człowieka, posiadającego poważne rekomendacye, lub sporą kaucyę pieniężną. Nadzieja pryskała jak bańka mydlana i znów nastawały dni zwątpienia, niepewności, bezowocnych poszukiwań. Kwiatkowski był już blizki rozpaczy. Obliczywszy wszystko co mu jeszcze pozostało i czem mógł rozporządzać, przyszedł do przekonania, że dłużej niż przez miesiąc, przy największej oszczędności domu nie utrzyma, że trzeba będzie chyba głodem przymierać, albo sprzedawać co jest jeszcze.
Matka Mani, chora, a nigdy dobrem nie odznaczała się zdrowiem, skarżyła się coraz więcej na upadek sił, na dotkliwy ból w boku i kaszel, trzeba było doktora co parę dni wzywać.
Na szczęście, mieszkał w tym domu lekarz, starowina, człowiek dość majętny, który więcej z przyzwyczajenia niż z potrzeby, praktyką się zajmował i ten chorą wziął w swoją opiekę. Pierwszy raz, gdy go wezwano, honoraryum przyjął, a później, zobaczywszy że z biednymi ludźmi ma do czynienia, pieniędzy przyjmować nie chciał i co kilka dni do chorej przychodził. Swoją drogą, choć dzięki dobremu człowiekowi porada była bezpłatna, jednak kosztowała apteka, pożywniejsza dyeta, którą zalecano chorej, a w położeniu tych ludzi każdy grosz różnicę stanowił.
Właśnie Kwiatkowski i teraz po lekarstwo do apteki szedł powoli, z głową spuszczoną i usiłował odgadnąć, ile za nową receptę zapłaci i czy tem chociaż żonie pomoże. Szedł i nie spostrzegł, że go ktoś goni przyśpieszonym krokiem, do-