Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Herman przybiegłszy do domu, przedewszystkiem rzucił się na sofę i leżał przez czas jakiś, aby odpocząć po zmęczeniu i doznanych wrażeniach; bolało go trochę ramię, na które dwukrotnie spadła ciężka pięść węglarza, ale wogóle bardzo poturbowany nie był, gdyż widząc na co się zanosi, ratował się ucieczką.
— Łotr, łotr, — powtarzał — awanturnik, pijaczyna! Po trzeźwemu nie śmiałby na mnie ręki podnieść. Swoją drogą zapłacę mu za to; wekselek jest... o jest, leży w biurku, w szufladzie z prawej strony, niepomięty, zachowany z troskliwością i poszanowaniem. Ja takie dokumenty cenię, wartość ich znam. Czekajże paniczu, teraz zaczniemy tańczyć. Powiada, żem go obdarł! Com obdarł? Kapaniną po rubelku, po dwa! Kapitał się jeszcze całkiem nie zwrócił, a pożyczka z przed dwóch lat datuje.
Wydobył książeczkę, zapisaną cyframi, włożył okulary i sumował.
— Piętnaście, dwadzieścia, sto, dwieście, dwieście pięćdziesiąt — jednak nazbierało się. Jutro pozwę... Dlaczego jutro? Dziś lepiej — nie już zapóźno, szkoda!
Zamknął szufladę, usiadł przy oknie, fajkę zapalił i myślał. Niedługo miał już plan gotowy. Znajomy pokątny doradzca, za małe pieniądze, podejmie się rzecz całą z szykanami wszelkiemi przeprowadzić.