Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedział doskonale, że węglarza niema, bo się wypytywał przedtem stróża i parobka. Inaczej nie byłby się odważył wejść. Przyszedł, aby zobaczyć, czy jest duży zapas węgla i dowiedzieć się o której godzinie konie i wozy są na miejscu, chciał bowiem zrobić zajęcie.
Kwiatkowski, udając, że się niczego nie domyśla, krzesło mu podał.
— Co pana sprowadza do nas?
— Nic, kochany panie, przechodząc, chciałem się dowiedzieć o zdrowie...
— Panowie zawsze w stosunkach przyjaźni?
— A jakże, zawsze jednakowo... szczerze to powiadam; nawet gdyby do pana doszły jakieś plotki, nie wierz im.
— Jakieżby znów?
— Tak, niechętni mówią, żeśmy się poróżnili, ale to nieprawda. Cień niezgody pomiędzy nami nie postał. Powiedz mi z łaski swojej, kochany panie Kwiatkowski, co go tak nagle zmusiło do wyjazdu?
— Interes pilny.
— Nie mówił jaki mianowicie?
— Owszem, mówił, że go czeka sprawa z jakimś lichwiarzem z pod ciemnej gwiazdy, łotrem, który w formie procentów odebrawszy już prawie cały kapitał, teraz ponownie wyzyskiwać go pragnie.
— To w samej rzeczy przykre.
— To oburzające, panie — rzekł Kwiatkowski, — ja gdybym miał do czynienia z takim to...
— To cóżbyś pan zrobił?