Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

i niby echo, rozlegające się po lesie, przeleciało po całem Pociejowie hasło: «a bidne garnitur! a bidne garnitur!» i wnet we wszystkich sklepach, sklepikach, składach i składzikach wiedziano, iż przyszedł jakiś człowiek, który ma zamiar kupić skromny garnitur.
Rudy żydek zwyciężył i pociągnął przybysza za sobą.
— Ja panu pokażę coś fajn, pierwszą elegancyę — rzekł — hrabiowskie meble, na moje sumienie, osobliwość.
— Byle nie drogie.
— Za pół darmo. Ha panie, tutejsze magazyny sławne są, w całej Warszawie takiej rarytności pan nie dostanie.
Pochwycili go pod ramię i przemocą wepchnęli do składu, w którym piętrzyły się całe stosy gratów, złożonych jedne na drugie, aż pod sam sufit. Nieprzyzwyczajony do takiego obejścia się człowiek, energicznym ruchem odepchnął handlarzy.
— Precz! zawołał — a czarne jego oczy błysnęły takim gniewem, że nawet rudy żydek, bardzo do handlu namiętny, odskoczył, jak oparzony.
— Co pan bije, co to jest?! zawołał — tu nie las, tu nie można zrobić zabójstwa!
— Cicho — sztile Berek — odezwał się stary żyd z długą, siwą brodą. Ty jesteś grubian, nie umiesz się obchodzić z delikatną osobą. Ustąp ztąd. Po co się mięszasz gałganie. Szlachetna i delikatna osoba potrzebuje też delikatności. Niechno pan dobrodziej usiądzie, bardzo proszę.