Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/131

Ta strona została uwierzytelniona.

tego na pewno, ale tak myślę... pociąg przychodzi o wpół do czwartej, teraz już czwarta dochodzi, jeżeli wrócił do Warszawy, to za dziesięć minut może tu być.
Herman za kapelusz wziął.
— Bądź pan zdrów — rzekł.
— Poczekaj pan, chwileczkę tylko — prosił Kwiatkowski — ja osobiście mam do pana interes. Trzy słowa.
— Nie, panie, kiedyindziej, właśnie przypomniałem sobie, że na mnie czekają... spieszę, do widzenia.
Wybiegł tak szybko, jakby był conajmniej o trzydzieści lat młodszym.
Kwiatkowski rozśmiał się szczerze; może poraz pierwszy od czasu przybycia do Warszawy miał chwilę prawdziwej wesołości.
— Dobrze mu tak — szepnął — niech chociaż trochę strachu użyje.
Herman tymczasem biegł szybko przez ulice, przez które węglarzowi droga z dworca kolejowego wypadać nie mogła. Nie miał wcale chęci spotkać się z awanturnikiem, który lubi przemawiać w sposób zanadto dobitny.
Kwiatkowski mówił, jak gdyby przeczuł, że węglarz zaraz powróci, gdyż może w kwadrans po odejściu Hermana przyjechał dorożką.
Wpadł do składu, jak bomba i nie witając się z Kwiatkowskim, zawołał:
— Jest co drobnych?
Kwiatkowski otworzył szufladę, węglarz wziął