Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/133

Ta strona została uwierzytelniona.

tysięcy rubli, wiedziałem, że miała, bo mi nieraz o tem mówiła. Trzymała ten kapitalik w listach zastawnych, w domu.
— I pewnie ją okradli?
— Ale, żeby okradli, możnaby gonić złodzieja, śledzić go. Numery listów były wynotowane, wszystko byłoby pół biedy, ale co innego zaszło. Kochana ciotunia jest wdowa; kobieta nie młoda, ale tęga, czerwona na twarzy, i jak się ustroi, wykryguje to jeszcze ujdzie. Wyobraźże pan sobie, przyjeżdżam, idę wprost do ciotki, patrzę najpierw przez okno, a ta siedzi przy stole w perkalikowym szlafroku, kawę pije, chleb z masłem je i tak przy tem płacze, jak gdyby ją największe nieszczęście spotkało. Wbiegam do pokoju, a ta jeszcze bardziej w płacz; przełknęła nareszcie chleb, otarła usta serwetą i zaczyna do mnie z czułościami; a najdroższy Franeczku, a to, a owo. Bóg cię tu chyba zesłał, ja sama, ja opuszczona! Ma się rozumieć, ja ciotkę w rękę raz, drugi, trzeci, powiadam, że także jestem opuszczony, biedny i pieniędzy mi potrzeba i właśnie po to przyjechałem do ciotki, ma się rozumieć, jak w dym.
Myślałem, że mnie zaraz z miejsca powie, żebym wracał zkąd przyszedłem, ale przeciwnie, zrobiła słodką minkę i powiada: Franusiu kochany, nikomubym tego nie zrobiła, ale tobie odmówić nie mogę; dam ci ile chcesz, ile będziesz potrzebował. O! myślę sobie, dobra nasza, mogę drwić z Hermana i jego pogróżek i zaraz kombinowałem sobie tak: miałem prosić ciotkę o pięć-