Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

To rzekłszy, podsunął wypłowiałe krzesełko.
— Nie mam czasu, radbym sprawunek jak najprędzej załatwić, pilno mi.
— Oj, oj, właśnie u mnie nie ma bałamuctwa. Inni klektają i gadają długo, jak baby, ja w trzy słowa robię zgodę. Pan chce garnitur mebli? pan żąda coś fajn.
— Skromny i niedrogi.
— Będzie skromny jak panienka, a tańszy, niż barszcz. Patrzno pan dobrodziej, ta kanapka, oj, co to za kanapka! Czysty orzech, a sprężyny! a pokrycie, czy pan wie, jakie to pokrycie jest?
— Coś bardzo wypłowiałego.
— Pan dobrodziej żartuje, to wcale nie jest wypłowiałe, ale z przeproszeniem czysty adamaszek, jedwabna nitka, żeby tak moje wrogi jedwabne życie mieli. Do tego stół. Patrz pan co za stół!
— Trzeszczy — rzekł człowiek w paltocie, przyciskając blat stołu.
— No to co? Niech on sobie trzeszczy, aby był w sobie zdrów i aby stał na nogach. To właśnie dobrze, to znak, że w nim suchy materyał. Mokre drzewo trzeszczeć nie potrafi, a suche to się samo chwali i woła gwałtu, że suche jest.
— Już wy mnie nie uczcie, ja się na drzewie znam.
— Pan znawca? No to mogę pokazać antyków, mam takie, co u mnie po trzydzieści lat leżą, też trzeszczą, bo są suche, jak pieprz. Weźmie pan antyk.
— Nie.
— Ja panu każę. Jesionowe są, włosienicą