Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/142

Ta strona została uwierzytelniona.

ogólna i nie zdarzała się Zygmuntowi sposobność wypowiedzenia swych myśli i zamiarów, musiały więc spojrzenia wystarczać do czasu.
Węglarz ciągle o ciotce opowiadał i o jej zamiarach sprowadzenia się do Warszawy.
— Na domek kupca ona znajdzie prędko — mówił — bo to łakoma rzecz, mieszczanie zamożni, nieruchomość każdą, a zwłaszcza grunt, złapią natychmiast. Byle tylko nie wyzyskali jej, zmiarkowawszy, że chce sprzedać zaraz.
— To prawda — wtrącił Kwiatkowski.
— Mam jednak nadzieję, że ciotka trzymać się będzie przy cenie, boć to już jej cały majątek, a po świeżej stracie strzedz go będzie jak oka w głowie. To nic, dorobimy się jeszcze w Warszawie, tylko nie trzeba tracić ducha. Ja bo mam wielki pociąg do handlu i ciotkę będę do tego namawiał, na niczem się tak człowiek prędko nie dorobi, jak na spekulacyach. Żydzi wiedzą co robią, że się handlem trudnią — to jest najlepszy interes... Naprzykład węgle, zdaje się mała rzecz, a jednak...
Tu zaczął opowiadać szeroko o tem, jak trzeba handel węglami prowadzić i jak się można na nim dorobić.
Podczas tego wykładu, Zygmunt do Mani się przysunął.
— Przynoszę pani ukłony — rzekł.
— Od kogo?
— Naturalnie od panny Wandy.
— Widziałam ją przecież przed dwoma godzinami. Czy pan tam był po mojem wyjściu?