Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/147

Ta strona została uwierzytelniona.

z brodą czarną jak smoła, drugi siwy. Zkąd się wzięli tak nagle, to tajemnica rudego, dość, że się wzięli i przyszli.
— Nu, co wielmożny pan sprzedaje? — zapytał rudy.
— Futro mam — rzekł Kwiatkowski — i starą algierkę zdjął z wieszadła.
— Aj waj! — zawołał rudy — futro! co to jest futro? co z tem zrobić? teraz do lata idzie!!
— Futro?! — wtrącił czarny.
— Nu, komedye! pan chce teraz ludzi ubrać w futro — rzekł siwy, — brodę gładząc. No, no.
— Więc nie chcecie?
— Co mamy nie chcieć? My wolimy inną garderobę.
— Kawałek ładny palto — dobrze zapłacę.
— Trochę sak...
— Może marynarkę?
— Nie mam do sprzedania, chcecie, bierzcie futro, nie chcecie, idźcie z Bogiem.
— Ja nie kupię futro — rzekł czarny.
— I ja też.
— Ja chcę ryzykować — rudy zawołał.
— Ty głupi! ty chamer!
— No, no, może jeszcze będzie mróz, ja ryzykuję, ja kupię! Ile pan dobrodziej ceni te stare, wytarte, zniszczone, wypłowiałe piżmowce?
Kwiatkowski cenę wymienił.
Żydzi pokładali się od śmiechu.
— Pan dobrodziej pozwoli — rzekł siwy — ja sobie trochę usiądę. Oj, oj, mnie już wątroba boli i kolkę trochę mam. Ja na mojem weselu,