Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/149

Ta strona została uwierzytelniona.

kona się pan, można wołać handlarzy z całej Warszawy, takich głupich ryzykantów jak my, pan nie znajdzie.
Rudy i czarny wyszli, siwy wrócił się ze schodów.
— Panie! — rzekł — ja postąpię jeszcze złoty, mnie pana żal.
— Nie oddam.
— Trzydzieści kopiejek!
— Nie!
— Pół rubla na moje sumienie, to moje ostatnie słowo.
— Idźcie sobie, znajdę jeszcze w Warszawie handlarzy?...
— Jak pan chce, ja powiadam, że szkoda fatygi... Gdzie pan znajdzie handlarzy?...
— Idźcie sobie.
Wyszli, jęcząc i narzekając na niegodziwe czasy. Za chwilę zjawił się inny handlarz, ale uprzedzony przez swoich towarzyszów, dawał jeszcze mniej niż pierwsi, to samo drugi i trzeci. W parę godzin zjawił się handlarz siwy z pierwszej grupy. Powiedział, że się rozmyślił, że jest wielki ryzykant, że się naraża na pewną stratę, ale pomimo to, kupi wyszarzane odziewadło i rzeczywiście kupił za ile chciał i oświadczył zarazem, że zgłosi się za tydzień i chętnie zrobi jaką nową tranzakcyę...
— Ja mam taką naturę, że lubię mieć swoich stałych kundmanów. Kto mnie zna, może być przekonany, że nigdy nie zrobię żadne oszukaństwo; co jest do kupienia to kupię, czy to będzie