Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.

kryte, rarytna rzecz. Dziś włosiennicy w całej Warszawie niema. Nie chce pan włosiennicy, to mam czarną dębinę z utrechtem, z kurdybanem, z czem pan chce. Nie potrzebuje się chwalić, ale mój magazyn jest pierwszy na całą Warszawę.
Kupujący w milczeniu przyglądał się starym meblom. Obejrzał krzesełka, probował ich mocy, wreszcie zapytał:
— Ileż za ten garnitur?
— Zgodzimy się w dwóch słowach, poco dużo gadać. Powiem odrazu ostatnią cenę: sto siedemnaście rubli. Niech ja stracę.
— Bądźcie zdrowi.
— A ile pan daje, niech usłyszę, ile dla pana warte?
— Takie wygórowane żądanie, że ja nie mam co mówić, pójdę gdzieindziej.
Łatwo to powiedzieć. We drzwiach składu stali żydzi tak zwartą gromadą, że przecisnąć się nie było sposobu, a każdy krzyczał: Cena? jaka pańska cena? Co pan daje? Jakto pan chce kupić i nie mówi, ile chce płacić?
— Trzydzieści pięć i ani grosza więcej.
— Trzydzieści pięć! ha! ha! ha! Pan widać zagraniczny jest. Pan pewnie z Sochaczewa, a może z Łowicza. Co to? Z przeproszeniem, adamaszek za trzydzieści pięć rubli? Wielki kupiec! Może panu dodać jeszcze weneckie lustro z palisandrową konsolą i angielski dywan? Będzie cały garnitur.
— Powiedziałem, że nie dam więcej. Ustąpcie.
— Aj, aj wolna droga, niech pan idzie... Pan tu jeszcze wróci, doprawdy, szkoda chodzenia.