Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/152

Ta strona została uwierzytelniona.

ny Maryi... byłoby się i dla pana może co znalazło — a tak, przyznaj pan, że teraz żałujesz.
— I cóż żal pomoże?
— Trzeba było szczerym być, otwartym. Trzeba było pomyśleć: bądź co bądź ten stary Herman był dla mnie życzliwy... trzeba było przyjść, rozmówić się.
— Proszę pana — rzekł cierpko Kwiatkowski — na co ta komedya? Przecież miałem jakie takie utrzymanie przy węglach i ztamtąd mnie pan wyrzuciłeś.
— On to powiedział?
— Tak.
— To kłamstwo bezczelne i ohydna potwarz, ja się do jego interesów nie mięszałem bynajmniej. On sam to zrobił.
— Komuż teraz mam wierzyć?
— Należało do mnie przyjść, objaśnień zażądać.
— To wszystko jedno, objaśnienia chleba moim dzieciom nie dadzą. Dobranoc, nie zatrzymuję pana, chłodno jest.
— A panie, tak być nie może, musimy się porozumieć.
— Ja pretensyi do pana nie mam.
— Ale we własnym interesie pańskim, porozumienie się niezbędne jest. Nie bądź pan taki gorący.
— O cóż idzie?
— Widzisz pan, wszystko da się naprawić. Dziś panu jest źle, jutro może być lepiej; dziś, dzięki niegodziwym językom i plotkarzom, masz