Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja...
— Chcesz pan twierdzić, że ja nie jestem pańskim przyjacielem.
— Nie, tylko...
— Otóż przekonam pana zaraz, że jestem. Hej! chłopcze, poncz ananasowy, dwie szklanki. Przepraszam, nie wymówisz się pan. Węglarz jest kłamca, potwarca, oszczerca, ale ja sobie z nim poradzę. Sądownie odpowie za to. Ja chcę dowieść panu mej życzliwości.
— Na to nie trzeba ponczu.
— Właśnie, że trzeba, niech nam się języki rozwiążą; co na sercu niech wyjdzie na wierzch. Słuchaj pan, wszystko się zmieni, pan będzie miał kawałek chleba porządny.
— Kiedy?
— Zaraz powiem szczegółowo. Nie poczekasz pan długo, w każdym razie, tylko trzeba rady mojej posłuchać. Jutro pójdziemy w jedno miejsce; mówię, że kawałek chleba, a nawet nie kawałek, ale kawał co się zowie...
— Jutro?
— Stanowczo jutro.
— W jaki sposób?
— Pójdziesz pan ze mną do jednego pana, który ma bogatą ciotkę, osobę samotną, schorowaną, wymagającą opieki. Taką opiekę dać może tylko osoba inteligentna, miła, łagodna, właśnie taka panienka, jak pańska córka.
— Moja córka...
— Naturalnie, już proponowałem to panu kilkakrotnie. Zgłaszało się kilka kandydatek; były