Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/157

Ta strona została uwierzytelniona.

ka miła staruszka, drugą matką dla panny Maryi będzie... Więc jakże, pójdziemy?
— Dobrze.
— Jutro?
— Jak pan chce.
— Prócz tego, zważ pan jaki się zawiąże stosunek. Taka dama jest arystokratką, ma ona bardzo liczne znajomości i to nie byle jakie, z pośród ludzi, którzy nic od nikogo nie potrzebują, a komu chcą, mogą dużo dobrego zrobić. Taka znajomość dużo warta.
— Nie przeczę, ale...
— Niema ale... Przekonam pana zaraz. Dziś pańska córka obejmuje obowiązek, a jutro ten pan, o którym wspominałem, daje posadę panu i właśnie taką posadę, o jakiej pan marzyłeś, przy gospodarstwie na wsi.
— Czy pan mówiłeś z nim?
— Nietylko, że mówiłem, ale to rzecz już ułożona: pan mnie uważał za swego wroga, za nieżyczliwego, a ja przyjacielem pańskim jestem, pan słuchał tego narwanego węglarza, tego waryata, a ja, panie, ja jestem... no przekonasz się pan, czem ja dla pana jestem!
— Doprawdy nie wiem, jak dziękować.
— Po co dziękować? Dość podać rękę na zgodę. Wiesz pan co, panie Kwiatkowski, ten ponczyk jest wcale dobry, gdybyśmy tak jeszcze po szklaneczce?
— Za dużo będzie.
— Na frasunek...
— Ja nie mogę.