Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/159

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda, panie, walka nierówna co? Siła złego dwóch na jednego ale w tym wypadku gorzej, bo nie dwóch, ale dwie na jednego.
— Mój panie, co pan tak wyszydzasz?
— Wcale nie mam intencyi wyszydzania, powiadam tylko, że wojnę pan będziesz musiał stoczyć.
— Jak będzie potrzeba, to stoczę.
— W takim razie życzę zwycięztwa. Pamiętaj pan jutro o dwunastej.
— Punktualnie stawię się.
— Podziękujesz mi pan kiedy za życzliwą radę; już dość pan przeszedłeś i zniosłeś, czas odetchnąć i żyć sobie spokojnie, bez troski. Ja rozumiem, jak człowiekowi błogo jest na duszy, kiedy go nie dręczy pytanie: co będzie jutro? Co dam jeść rodzinie? Znam z doświadczenia, bo bywałem na wozie i pod wozem.
Kwiatkowski ciężko westchnął. Pomyślał, że także bywał na wozie, ale jak się dostał pod wóz, to na żaden sposób wydobyć się z pod niego nie może. Córkę wypadnie oddać z domu; przykre to, ale ostatecznie, cóż dziewczyna na tem straci? Pobędzie przy tej damie rok, czy dwa, a rodzicom przez to wielką pomoc przyniesie.
— Niema chęci, ale wobec ciężkiej konieczności chęć musi ustąpić. Dla czegoby córka nie miała poświęcić osobistych upodobań dla dobra całej rodziny?
Tego wieczora Kwiatkowski długo z żoną rozmawiał, długo ją przekonywał — zawołano