sali i rachowali całą siłą. Dygnitarz kolejowy przechodził z sali do sali, od biurka do biurka, zapytywał o to i owo, a w razie dostrzeżenia najmniejszej nieakuratności udzielał nagany i groził dymisyą. Za dyrektorem szli naczelnicy w przyzwoitej odległości, pochyleni, zgięci, łowiący w lot każde słowo, starający się zrozumieć każde spojrzenie swego zwierzchnika. Żaden z kancelistów tak nie nadskakuje posażnej pannie, jak oni dyrektorowi.
Wizyta trwała kilka godzin. Nareszcie około pierwszej dyrektor biuro opuścił. Wtenczas wszyscy odetchnęli swobodniej, zrobił się szmer taki jaki bywa w szkole po wyjściu surowego nauczyciela, ale wnet ucichł, gdyż bezpośredni zwierzchnik, pan naczelnik, odprowadziwszy dyrektora na schody, powrócił do biura. Nie miał już miny uniżonej i postawy nadskakującej, wprost przeciwnie, wszedł zachmurzony, z podniesioną głową, spojrzeniem rozkazującem, prawie groźnem.
— Panowie — rzekł — pan dyrektor był dość zadowolony, ale nie w takim stopniu, jakbym ja tego sobie życzył. Pokazuje się, że jestem mało wymagający, za łagodny i że zbyt często patrzę przez szpary na objawy zaniedbania czynności przez niektórych z panów. Od dziś dnia nie ma śniadań, ani interesów osobistych. «Sześć godzin będziesz w biurze siedział, przez osiemnaście odpoczywał,» tak powiada nawet, jeżeli mnie pamięć nie myli, biblia. Instytucya nasza jest na drodze do robienia oszczędności, panowie akcyonaryusze uskarżają się na małą dywidendę. Któż
Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/168
Ta strona została uwierzytelniona.